Przed kilkoma dniami, 30 września zmarł w Krakowie poeta i prozaik Julian Kawalec. Urodził się we Wrzawach w powiecie tarnobrzeskim i to miejsce niewątpliwie wywarło duży wpływ na jego późniejsze życie.
Jako chłopski syn wywodzący się z ubogiej rodziny, nie miał łatwego startu na drodze edukacji.
Jednak dzięki wytrwałości i wysiłkowi rodziców, ukończył Gimnazjum Humanistyczne w Sandomierzu i studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie.
Był autorem ponad 20 książek, zbiorów opowiadań i tomików poezji. Wiele z nich przetłumaczono na języki obce. Był niewątpliwie jednym z najwybitniejszych pisarzy nurtu chłopskiego w powojennej literaturze polskiej.
Nie sposób odnieść się w tak krótkim zapisie do tego, co było najważniejsze w jego twórczości. O tym pisali szeroko znawcy literatury. Ja chciałbym natomiast spojrzeć na Juliana Kawalca oczyma jego samego i poszukać tego, co uformowało jego osobowość i ogląd świata. Myślę, że jakąś cząstkę odpowiedzi na to znajdziemy w tekście zamieszczonym przez niego w „Chłopskiej Drodze” z dnia 31.12.1969/1.01. 1970 r., który niemal w całości zamieściłem poniżej:
„Ilekroć odwiedzam moją rodzinną wieś, a szczególnie wtedy, gdy odwiedziny rodzinnego domu wypadają w pobliżu granicy, do której biegnie stary, i od której zaczyna się nowy rok – czas usłużnie, można nawet powiedzieć natrętnie, prezentuje mi swoje dzieło, pcha mi w oczy, przybliża mi do wyobraźni zarówno to, co zdołał już przechylić ku przeszłości jak i to, co zamierza ofiarować dniom, miesiącom i latom przyszłym. Rozwiera się wtedy przede mną jak gdyby dwuramienny drogowskaz czasu. Jedno ramię prowadzi do wspomnień, do tego co odeszło i odchodzi, a drugie kieruje się ku przyszłości; jedno ramię wskazuje na przemijanie, a drugie na trwanie i tworzenie.
Oto widzę ludzi starych, którym przybyło zmarszczek na twarzach, których czas przykurczył, i zgiął do ziemi; oto widzę drzewa, które choć długowieczne także są poskręcane starością, nabite naroślami, guzami, poranione szczelinami i pęknięciami, z których wyziera próchno.
Obok starości widzę młodość. Obok starych, utrudzonych ludzi, ludzi urodzonych we wsi cepów i żaren, we wsi, która żyjąc w trudnych warunkach uczyła nas wszakże szacunku dla pracy, szacunku dla chleba – widzę ich synów, przed którymi otwarły się bramy prowadzące na rozliczne gościńce Polski, po naukę i pracę.
Nic niezwykłego nie ma w tym widoku, zwyczajne to już dziś, wytarte koleiny czasu. Jednak domaga się refleksji to, co mówimy o trwaniu pokoleń i o tym, że nie ma przestoju w pulsowaniu krwi, że wciąż się ona przetacza z ojców na synów, z synów na wnuki.
Obok starych drzew, obok tych wierzb okalających pastwisko, rosną młode wierzby; jakże mogłoby być pozbawione tych drzew pastwisko w mojej rodzinnej wsi, jakże mogłoby istnieć bez tych wiecznych „strażników”.
Gdy odwiedzam rodzinną wieś, gdy od Gorzyc zbliżam się do Wrzaw, a potem, gdy wchodzę na rozległą równinę, na pole, musze pomyśleć o ziemi. Surowa, wymagająca to ziemia. Da plon, ale nigdy za darmo. Ciężka, tłusta, madowa, wciąż żąda chłopskiego potu za bochenek: a były czasy, gdy żądała i łez i krwi za bochenek chleba. W wojnę, gdy fronty stanęły na Wiśle, akurat w żniwa, mój ojciec i sąsiedzi mojego ojca kosili i zbierali zboże, a gdy gęsto pękały szrapnele, kładli się w bruzdach i przykrywali snopkami, przeczekiwali strzelaninę pod tymi lichymi pancerzami ze słomy; a gdy strzały umilkły wstawali i brali się za kosę, bo im chleba było bardziej żal niż życia.
Do tej ziemi przemówić można tylko pracą. Nie wystarczy wielbić ją słowem i mówić, że się ją kocha. Ze słownych piękności i zapewnień o kochaniu nie upiecze się chleba. Można w tym miejscu mówić o patriotyzmie, o dwóch jakby jego wyrazach: o tym trudniejszym i cenniejszym wyrażanym i sprawdzanym pracą, czynem i o tym niesprawdzonym, bo w słownych deklaracjach wyrażanym.
Gdy w XIII wieku praojcowie dzisiejszych mieszkańców mojej rodzinnej wsi osiedlali się w pobliżu ujścia Sanu do Wisły, witał ich surowy szum puszczy; trzeba było w trudzie karczować las, walczyć z rzekami, żeby utworzyć glebę. Woda groźna, niszcząca ludzkie zagrody, była zarazem łaskawa, bo ustępując po wylewie w koryta rzek zostawiała na ziemi żyzny muł, z którego warstw powstała dzisiejsza urodzajna, ale rozbita na malutkie gospodarki i trudna do obróbki gleba.
Gdy po dłuższej nieobecności i w dodatku w okolicy Świąt i Nowego Roku przybywa się do rodzinnej wsi, to musi się rozmawiać o czasie; musi się w powadze i zadumie wypowiadać tę zwykłą prawdę, że czas przemija.
Ludzie na wsi nie szanują takiego, który tę zwyczajną prawdę lekceważy; bo oni wiedzą, iż nie ceni czasu taki, który nie pomyśli o tym, że czas przemija, że uciekają godziny, dnie i lata.
Rozmawiam z matką, bratem, siostrą, a także z ich sąsiadami, dowiaduję się, iż świadomość przemijania czasu jest u nich mocno osadzona i z niej m.in. wynika ich pracowitość. Dla nich każda chwila jest okazją do tego, by coś zrobić. Ale jest w nich mocno osadzona także świadomość trwania czasu i na tym polega także ich pracowitość; pracowitość i pogoda ducha. Ich praca przecież skierowana jest w przyszłość. Jej wyniki przekazują synom z moralnym nakazem, by przez synów zostały wzbogacone i pomnożone i jako takie przekazane dalej-wnukom, prawnukom… Nie może być przecież zatrzymane tworzenie chleba …
TŁUMACZ JĘZYKA MIGOWEGO W URZĘDZIE GMINY
Osoby niesłyszące przy załatwianiu administracyjnych spraw mogą skorzystać z pomocy tłumacza migowego.
Wystarczy zgłosić chęć skorzystania z tej usługi 3 dni przed planowaną wizytą w Urzędzie Gminy osobiście lub korzystając z pomocy osoby trzeciej dzwoniąc pod numer (15) 8362 075, a także wysyłając faks pod numer (15) 8362 209 oraz e-maila na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.